Wiele osób traktuje płacz, jako końcowy produkt natłoku rozmaitych emocji. Kiedyś określano to teorią pary i czajnika. Kiedy wszystko sie w nas gotuje, puszczamy napięcie w postaci potoku łez.
Po tym zazwyczaj czujemy ulgę i równocześnie pustkę, zwłaszcza po bardzo obfitym płaczu. Do tej teorii możemy przyrównać freudowskie katharsis. To redukuje stres, oczyszcza i pomaga zarządzać gniewem. Fizjologicznie, biologicznie płacz i powstawanie łez można wytłumaczyć przeniesieniem aktywności z układu współczulnego na układ przywspółczulny. W psychologi nazywa się to dwuetapową teorią łez: pobudzenie-równowaga. Odfazy silnego napięcia do powrotu do całkowitej równowagi i zdrowia. To potocznie nazywa sie „odpuszczeniem”, poddaniem się. Zmiany biofizyczne, jakie wówczas zachodzą to gwałtowny spadek poziomu adrenaliny, co przekłada się na spadek napięcia ciała.
Płacz to zajwisko uruchamiane przez jakieś psychologiczne wydarzenie. W społeczeństwie pokutuje przekonanie, że tylko kobiety mogą sobie pozwolić na łzy, gdyż to właśnie one są objawem słabości, bezradności. Mężczyzna zaś musi trzymać fason. Łzy mogłyby jedynie podkopać jego pozycję silnego przywódcy, wojownika. Nie mogą stracić przysłowiowej twarzy. Nawet podczas terapii mężczyźni starają się wstrzymywać emocje jak najdłużej. Tracą tę maskę, kiedy po raz pierwszy płaczą na oczach psychoterapeuty. Pojawia się wstyd, który czasem jest tak silny, że powstrzymuje przed kontynuacją kolejnych spotkań. Psychoterapeuci zawsze starają się ostrzec mężczyzn i wytłumaczyć, że uczucia towarzyszące płaczowi, mogą sprawiać, że poczują się oni nieswojo, ale że równocześnie jest to bardzo dobry znak, wskazujący na siłę i odwagę, aniżeli słabość i upokorzenie. Warto zapoznać się mechanizmami, które kierują naszymi emocjami, poznać sposoby definiowania emocji, gdyż jest to zarówno fizjologicznie, ale i psychologicznie ciekawe zagadnienie.